Moja pasja do gór zaczęła się już w liceum. Na studiach dzięki studenckiemu stowarzyszeniu Hawiarska Koliba przerodziła się w dozgonną miłość. Polskie góry, Karpaty na Ukrainie a nawet Sajany nad Bajkałem. Kierunki egzotyczne, ale takie czasy i budżety. Niestety pierwsza praca, potem dzieci spowodowały, ze przez kilka lat miałam inne priorytety. W lutym 2016 roku mój mąż mnie zaskoczył i powiedział, że zarezerwował mi wyjazd w Himalaje z Ryśkiem Pawłowskim – czołowym polskim himalaistą, który organizuje komercyjne wyprawy m.in. w Himalaje. I tym sposobem pasja odżyła a od „wycieczki” w Himalaje zrealizowałam na prawdę kilka fajnych wypraw.

21.10.2016
Jestem w drodze na lotnisko… Przede mną wymarzony wyjazd z Himalaje… wcześniej lot przez Doha w Katarze i 12 godzin przerwy…
23.10.2016 Jestem w Katmandu!
Miasto otoczone górami, ale jeszcze nie tymi wysokimi. Pierwsze wrażenia: kurz, klakson, kable energetyczne i w tym wszystkim kolorowe sukienki Nepalek. Po trzęsieniu ziemi w 2015 większość zabytków podtrzymywana jest drewnianymi palami i robi wrażenie jakby miały się zaraz zawalić jednak miasto nie ucierpiało tak bardzo. Ktoś zakochany w Azji pewnie pokocha Katmandu – ja jednak czekam na góry. Wylatuję jutro rano.
24-10-2016 Lukla – Miasto z lotniskiem
Lot z Katmandu z Himalajami w tle. Na koniec samolot przelatuje kilka metrów nad przełęczą. Robi wrażenie. Zaraz potem wlatuje w dolinę i ląduje na pasie startowym: nie dość że ekstremalnie krótkim kończącym się ścianą to jeszcze nachylonym 12 stopni.
Lotnisko położone jest na wysokości 2860 m n.p.m. Ma zaledwie jeden krótki pas startowy o długości 460 m i szerokości 20 m. Na tej wysokości szaleją porywiste wiatry, a gęsta powłoka chmur często utrudnia sprawne lądowanie, dlatego też loty odbywają się tylko w godzinach porannych. Niestety nie zawsze panują tu na tyle stabilne warunki atmosferyczne, by lotnisko mogło normalnie funkcjonować. Tak było w 2011 roku, kiedy pogoda załamała się na cały tydzień. Z powodu zalegającej mgły w Lukli utknęło wówczas około 2,5 tys. turystów. Wtedy jedyną alternatywą pozostają helikoptery, ale wtedy ceny lotów do Katmandu szybują ostro w górę…
Wysiadamy i udajemy się do pobliskiej loggy (przytulna restauracja/ pensjonat). Kilka bagaży doleciało 4 h później – ja szczęściara odebrałam swój od razu i miło spędziłam czas czekając na resztę grupy.
Ps. Jesteśmy w dziesięć osób. Wyjazd organizuje Ryszard Pawłowski – czołowy himalaista. W wolnych chwilach opowiada o swoich górskich przygodach.
Trekking
Wyruszyliśmy i zaskoczenie. Po brudnym i przykurzonym Katmandu czyste, zadbane wioski. Domy z kolorowymi okiennicami, kwiecistymi rabatami, gładkim chodnikiem. Wszędzie czysto i przyjemnie. Przed nami tylko krótkie podejście/ zejście na pierwszy nocleg.
Nocleg – Pakhing
Nocujemy w Loggach – komfortowe, przytulne pensjonaty. Siedzimy w jadalni, gdzie w centralnym miejscu znajduje się koza, rozpalana na wieczór, wtedy robi się przytulnie, ale i duszno… Mamy pokój z łazienką: Wow! W jadalni bar z niebieskimi błyszczącymi krzesłami… gdzie ja jestem?
Wygląda na to, że Nepal nadąża za komercyjnymi klientami napływającymi z całego świata w kierunku Everestu. Nasza trasa pokrywa się z trekkingiem do Everest Base Camp. Mieszkańcy tylko czekają na turystów.
Tragarze
Jedni noszą bagaże, inni zabierają na plecy wszystko to co później trekerzy kupują: jedzenie, alkohol, papier toaletowy itd. Na plecy biorą ponad 60 kg. Układają wymyślne konstrukcje. Niosą ze sobą drewniane laski w kształcie litery T. Jak się zmęczą, bagaż, nie zdejmując z pleców, opierają na lasce i odpoczywają. Przed nami kolejne coraz wyżej położone wioski: wszystko co tam kupimy zostało wniesione lub przyleciało helikopterem. Tu już nie ma dróg, są tylko ścieżki. Nie dochodzi żadna droga.
Ścieżki poza wioskami przypominają nasze tatrzańskie szlaki – kamienie ułożone w miarę płaską ścieżkę. Niektóre odcinki są szerokie i wyglądają jak drogi jednak niektóre to strome, kamieniste strome schody, po których żmudnie się wspinamy.

Po drodze przechodzimy przez wiszące mosty – od kilku lat te drewniane zastąpiły mocne metalowe. Emocje jednak te same: stojąc pośrodku nad rwącą rzeką poniżej, mamy ciarki. Nie mówiąc już – jak ktoś zacznie bujać!
Podejrzane na szlaku: Trójka dzieciaków w wieku moich pociech pochylona nad smartfonem ogląda bajki… niczym się nie różnimy…
25.10.2016 Doliną do Namche Bazar, wysokość 3.450 m
Większość szlaku idziemy doliną wzdłuż rzeki. Trochę do góry, trochę w dół. Po drodze wejście do parku narodowego Samargatha (nepalska nazwa Everestu). Dla przypomnienia Chomolungma to tybetańska nazwa. Strażnicy rejestrują wszystkie wejścia, po drodze jest również posterunek policji, gdzie zapisują wszystkie osoby. W przypadku wypadku/ zaginięcia mogą szybciej zlokalizować ofiarę.
Po drodze tłumy! Tak jak na Giewoncie. Słychać dużo angielskiego, ale widać, że ludzie z całego świata.
Dużo osób wędruje z indywidualnym Szerpą. Niesie ich dodatkowe torby, ale jest też przewodnikiem. Nieraz jest to przyjacielska relacja.
Nepalską część Himalajów zamieszkują Szerpowie, populacja około 150.000 osób. Historia podaje, że przeszli do Nepalu z chińskiego Tybetu na początku pierwszego tysiąclecia n.e. Wbrew pierwszym oczekiwaniom Szerpowie nie mają więcej hemoglobiny we krwi, która powoduje szybszy przepływ tlenu, ale udowodniono, że mają kilka genów, które powodują, że mają rzadszą krew stąd tak dobre przystosowanie do wysokości.
Namche Bazar
I znowu – gdzie ja jestem? Na powitanie fontanna i wyregulowany strumień! Idziemy dalej a tam kafejki, wypiekane ciasta, Irish Pub, bilard, bankomat, kanapy w kawiarniach, galerie, kawa z ekspresu… itd. Czuje się jak w dobrym kurorcie w Alpach… Tu nie dochodzi żadna droga – wszystko jest wnoszone lub przylatuje helikopterem. Stół bilardowy??? Muszę zweryfikować pojęcie Himalaje….
Namche Bazar położone jest w na szycie góry jednak w miejscu przypominającym krater. Od góry robi mega wrażenie.
Wszędzie do zakupienia sprzęt turystyczny. The North Face na każdym kroku. Lokalne dzieciaki biegają w kolorowych puchowych kurtkach. Można kupić dosłownie wszystko. Ceny tych oryginalnych jednak takie same jak w Polsce.
Co ciekawe ubrania tragarzy też są ciekawe: od pełnego wyposażenia puchówki, profesjonalnych spodni i dobrych butów do dżinsów, koszulki i klapek… podobno ci początkujący zbierają na sprzęt – muszą się dorobić. Jak już mają lepszy mogą wchodzić wyżej do kolejnych wiosek.
Ps. W Katmandu również co drugi sklep to sprzęt turystyczny. Raczej podróbki, ale jakiej jakości! Ktoś tam coś kupował – ceny 75% taniej niż w Polsce.
26.10.2016 W końcu jakieś większe góry!
Obudziliśmy się przed wschodem słońca i zaraz okazało się, że otaczające nas szczyty są dużo wyższe niż myśleliśmy wczoraj. Chmury zakrywały wierzchołki. Dzisiaj rano mogliśmy obejrzeć wszystko w pełnym słońcu i to z okna pokoju.
Dzisiaj zrobiliśmy trekking aklimatyzacyjny na 3.880 m n.p.m. Na noc wróciliśmy do Namche Bazar.
Dojście do Khumjung (3.780 m n.p.m.) było przez połoniny z wypasającymi się krowami i jakami. Wokół niesamowita roślinność: berberysy, rodendrony, azalie, piękne himalajskie sosny (takie jak moja przy tarasie;) Wiosną musi być niesamowicie jak to wszystko kwitnie. Teraz jest już jesień i powoli robi się żółto – czerwono.
W końcu doszliśmy do punktu widokowego i pojawiły się ośmiotysięczniki: Everest i Lotse.
Musze przyznać, że z daleka nie wyglądały tak majestatycznie jak czytałam w innych relacjach. Większe wrażenie zrobiła Ama Dablam – 6.856 m n.p.m., która ze względu na to, że była bliżej uderzyła swoją wielkością. Cała dolina wraz z otaczającymi górami robiła niesamowite wrażenie! A tam właśnie idziemy w kolejne dni…

Khumjung
Kolejna wioska i kolejny raz zaskoczenie: wszystkie dachy na zielono, równiutkie domy, płoty. Wszędzie bardzo czysto. Na szlakach i w miasteczkach nie ma śmieci!
Na koniec zajrzeliśmy do najwyżej położonego hotelu Everest. Podobno noc kosztuje 1.000 euro i regularnie wszystkie pokoje są zajęte przez Japończyków…
Piękny trekking i w końcu góry, dla których tu jestem…
27.10.2016 Tak to sobie wyobrażałam…
Dzisiaj zaczęliśmy trekking w głąb doliny. Widok bez przerwy na Everest i Lotse oraz bliższą Ama Dablam. Dotarliśmy na 3.930 m n.p.m., ale w sumie pokonaliśmy 1.000 m przewyższenia. W dół i w górę, w dół i górę itd. Temperatura potrafi zmienić się od kilku stopni w cieniu do 20 stopni C w słońcu. Zakładamy kurtki, czapki i zaraz je zdejmujemy. Codziennie rano jest piękna pogoda jednak popołudniu zaczyna się chmurzyć. Dzisiaj dochodziliśmy do Pangboche w chmurach. Po drodze zajrzeliśmy do klasztoru w Tangboche. Tradycyjnie wejście do miasteczka to kolorowa brama często z młynkami modlitewnymi.
Ponad 8 godzin trekkingu… nie tylko ja jestem zmęczona. Krajobrazy zmieniały się kilka razy. Dolina powoli się zwęża. Część drogi idzie urwistymi zboczami. W końcu doszliśmy do wioski, robi wrażenie końca świata. A to dopiero niewielka część doliny.
Pangboche
Wyraźnie surowszy klimat. Przekroczyliśmy granice lasu i jest już wysokogórsko, ale to zupełnie co innego niż znamy z naszych Tatr czy nawet Alp. Tu ciągle jest kilka dni trekkingu do końca doliny a co dopiero jakiś szczyt…
Warunki w loggy też się zmieniają. Jest łazienka wspólna dla pokoi, ale niestety kran to tylko atrapa. Obok umywalki stoi beczka z wodą i garnkiem do nalewania. Hot shower to metalowa lub plastikowa buda. W ciągu dnia słońce ogrzewa pomieszczenie i nawet z letnią wodą jest to jakiś komfort. Sytuacja zmienia się diametralnie wieczorem, kiedy brak promieni słonecznych powoduje, ze z metalowej budy robi się lodówka. Nawet gorąca woda nie pomaga 😉
No ale przecież o to mi chodziło, żeby poczuć ten surowy klimat i egzystować w prymitywnych warunkach … co za paradoks – mieszkańcy doliny dążą za wszelką cenę dogonić zachód a my szukamy za wszelką cenę ich prymitywnego życia…
System
Właściciele loggy stosują system rozliczania: jako goście dostajemy pokój i w specjalnym zeszycie wpisujemy wszystko co zamawiamy w czasie pobytu: jedzenie, internet, prysznic, ładowanie sprzętu elektronicznego. Na koniec podliczają wszystko i płacimy. Niby takie oczywiste a genialne.
Pot of Tea
W loggach serwowane są różne herbaty: black, lemon, ginger, mint itd. W sumie wypiliśmy razem hektolitry herbaty. Ale najfajniejsze jest, że można zamówić Small/ Medium lub Big Pot of Tea. I tak w każdej loggy zamawialiśmy cale wielkie termosy herbaty. Zazwyczaj były to Big Poty – kilkulitrowe termosy, do których wrzucali 2-3 torebki herbaty… toczyliśmy wojny o każdą dodatkową torebkę. Najlepiej smakowała mi Ginger Tea – w najlepszym wydaniu jest to herbata z dodatkiem tartego imbiru… pierwsze dwa tygodnie smakowało wyśmienicie, potem niestety już mniej…
A nasze menu składało się głównie z: jajek, jajek i jajek, ryżu, makaronów… Furorę robił Tibetan Bread, poranna owsianka i ryżowy pudding. Na ostatni obiad na trekkingu zamówiliśmy gotowane ziemniaki – boże jakie były pyszne…
Jaki
Odchody jaków są zbierane i suszone na opał. Niektórzy dochodzą do perfekcji w ich zbieraniu i układaniu.
Po drodze przechodziliśmy przez rodendronowe gaje – teraz tu już jesień a i tak robi wrażenie. Rodenndron to drzewo narodowe Nepalu – teraz wiem, dlaczego.
28.10.2016 Dingboche
Budzę się a z okna widok na Lotse… przyzwyczajam się powoli. Dzisiaj lekki dzień i podeście do Dingboche (4.400 m n.p.m.). Czuje się bardzo dobrze, kilka osób ma pierwsze objawy braku aklimatyzacji. Głownie ból głowy albo kołatanie serca.
Dzisiaj mieliśmy piękne widoki – nie da się tego opisać. Mogłabym tu zostać na zawsze…
Śpimy w loggy „Snow Lion” i jest to jeden z fajniejszych noclegów. Właścicielka loggy to przemiła Nepalka, która kontroluje wszystko co się wokół niej dzieje. Pilnuje wydawania posiłków, wcześniej podchodzi z żelem antybakteryjnym do każdego i „częstuje” kropelką. Ponieważ męska część mieszkańców jest tragarzami czy przewodnikami często to kobiety są gospodarzami i kierują domem. Trzeba przyznać, że spotkaliśmy kilka konkretnych Szerpanek na swojej drodze. Niby tu się zajmują kuchnią, ale potem to one podliczają i kasują turystów… maja na oku cały interes.

Ps. Moj obiad – pierożki Momo – specjalność Nepalu
29.10.2016 Chhukhung
Doszliśmy na 4.750 m n.p.m. Wysokość daje znać – tylko 3 h trekkingu a czuje się jak po całym dniu.
Jest dużo czasu, żeby odpocząć, poczytać. Na tym polega aklimatyzacja – idealnie po około 300 m dziennie do góry. My robimy trochę szybciej, ale jest w porządku.
W dolinie tylko trawa i od czasu do czasu niskie na 20 cm rośliny. Pojawiły się skały i lodowce. Wolno podchodzimy do góry. Dolina jest szeroka i zimna. Mimo to idę w bluzce termoaktywnej i polarze. Jak się zatrzymujemy od razu ubieram się grubiej.
Dzisiaj przechodziliśmy koło tablicy pamiątkowej Jurka Kukuczki i dwóch innych polskich himalaistów, którzy zginęli na ścianie Lotse. Uczciliśmy ich pamięć minutą ciszy…
29.10.2016 Chhukhung Ri
Dzisiaj wyszliśmy na lekko na Chukung Ri – dotarłam na 5.400 m n.p.m. Było ciężko, nogi jak z waty, boli głowa, po kilku krokach musiałam uspokajać oddech kilka minut. Mam nadzieje, że to chwilowe.
Góry wkoło niesamowite. Krajobraz księżycowy: lodowce, moreny, osuwiska skalne. Niesamowicie. Dzisiaj pojawił się też widok na Makalu – kolejny ośmiotysięcznik w rejonie Khumbu.
Na górze odpoczywałam – zdążyłam się nawet zdrzemnąć – jak otworzyłam oczy lekkie zdziwienie, gdzie ja jestem – Himalaje…
Taka wysokość a berberysy jeszcze próbują rosnąć (ponad 5.000m n.p.m.). Tu już niskie na kilka centymetrów, ale czerwień ta sama.

Wszyscy z nas mieli już problem z aklimatyzacją a wydawałoby się, że tak łatwo wejść na Everest… Rysiek Pawłowski podsumował: wydaje się, że wystarczy zapłacić i można wejść na Everest, ale niestety pieniądze to tylko jeden z warunków. Dochodzi kondycja, geny, samopoczucie – już coś wiem o tym…, dobra pogoda. Himalaje dla trekkersów dostępne są do 4.000 m n.p.m., powyżej to nadal bardzo wymagające góry i nie dla wszystkich.
31.10.2016 Island Peak Base Camp
Podchodzimy do bazy – niby tylko 350 m przewyższenia, ale czuć wysokość. Baza rozciąga się na kilkadziesiąt metrów – niecierpliwie wyszukuje naszych namiotów – w końcu są – na samym końcu.

Baza składa się z kilku namiotów dwuosobowych, kuchni i Mesy. Obsługuje nas kilka osób: Khalu, który towarzyszy nam od Katmandu, ma dwóch pomocników oraz Szerpa Lhakpa, który będzie towarzyszył zdobywaniu szczytu.
Na powitanie dostaliśmy lunch: zupa, drugie danie. Jest surówka i ryba z puszki. Od kilku dni jemy tylko ryż, makaron i jajka – teraz czekają nas luksusy.
Wieczorem zimno – siedzimy w mesie, w końcu przydają się puchowe botki i łapawice. Po kolacji dajemy radę posiedzieć tylko godzinę i zaraz idziemy spać.
Noc długa – prawie wszyscy narzekają na sen i ból głowy. 12 h w namiocie z tego przespane 5 h…
01.11.2015
Wstajemy dopiero po 7:00, kiedy słońce ogrzewa namioty – wcześniej wszystko jest zaszronione i wilgotne. Wystarczy 5 minut a robi się superciepło.
Na śniadanie naleśniki, jajka, tosty – w bazie jedzenie jest na prawdę dobre. Patrząc na ich kuchnie na prawdę czarują.
Dzisiaj ćwiczymy w bazie. Szerpa rozciągnął liny na pobliskim zboczu i wchodzimy na jumarze/ małpie i zjeżdżamy na ósemce. Ostatni raz nawet w rakach – po trawie i skałach. Wygląda na to, że wizyty na ściance wspinaczkowej przed wyjazdem przydały się i dobrze sobie radzę ze sprzętem.
Na koniec dnia robię mały rekonesans doliny – niesamowicie… chmury wchodzą w dolinę dodając dodatkowo grozy i tajemniczości.

Nocą słyszymy lawiny, gdzieś w oddali dźwięk urwanego lodowca. Niebo pełne gwiazd – bliskich jak nigdy dotąd.
02.11.2016
Kolejne aklimatyzacyjne wyjście na 5.800 m n.p.m. Niestety dla mnie to już ostatnie wyjście do góry. Już kilka dni temu odezwał się kręgosłup – lędźwiowa cześć, której kontuzje miałam wiosną. Jakoś dawałam radę i zaciskałam zęby, ale dzisiaj mimo leków przeciwbólowych (ketonalu) nie byłam w stanie iść dalej. Zawróciłam z 5.350 m. n.p.m. Przede mną została droga na szczyt i lodowiec.


Decyzja trudna. Zaschło mi w gardle i brakowało tchu. Na tej wysokości człowiek myśli, że się udusi. Coś strasznego. Potrzebowałam trochę czasu, żeby zacząć normalnie oddychać. Ryszard pocieszył mnie, że jestem w Himalajach, powyżej 5.000 m n.p.m. a nie każdy może tego doświadczyć.
Mam nadzieje, że pozostała cześć ekipy dotrze do celu i podzieli się zdjęciami. Atak szczytowy zaplanowany jest na jutro z wyjściem dzisiaj w nocy. Bazę opuszczamy za 3 dni.
03.11.2016
Przesiedziałam w bazie czekając na pozostałych atakujących szczyt.
Pierwsi wracają po 13h koło 16:00. Ostatni prawie godzinę później. Wychodzę naprzeciw nim z herbatą… Okazuje się, że droga przez lodowiec zmieniła się w ostatnich latach i jest dużo bardziej wymagająca. Doszły drabinki, szczeliny a droga poprowadzona jest dużo ostrzejszą ścianą. Wygląda na to, że z wyjazdu trekkingowego zrobiła się poważna wyprawa.
Nawet chłopaki rzucają komentarze: gdybym wiedział co mnie czeka …
A tak wyglądało ich wejście:
04.11.2016 powrót
Żegnamy bazę i schodzimy niżej.
Odcinek, który zrobiliśmy w kilka dni dzisiaj zajął 7 h. Śpimy na 3.985 m n.p.m., co za ulga, nie boli głowa i można normalnie oddychać – nawet śmiejąc się 😉
Plecy bolą tylko jak podchodzę ostro do góry wiec dzisiaj było całkiem ok. Jakoś dotrę do Lukli na lotnisko.
Dzisiaj dokładnie mija 2 tygodnie od wyjazdu z domu. Szczerze mówiąc to mogłabym już wracać.
05.11.2016 w drodze do Namche Bazar
Kolejny dzień w dół. Odcinki które robiliśmy w kilka dni teraz musimy pokonać w kilka godzin. Droga dłuży się, wyglądamy za zakręt oczekując pierwszych zabudowań a tam kolejny zakręt, trochę do góry, trochę w dół… słońce zachodzi… ostatnie spojrzenie na Everest i Lotse… Pięknie

Do Namche Bazar doszliśmy po ciemku… a tam zasłużona kolacja… ojej kolejny raz ryż albo makaron a do tego te jajka…
06.11.2016 w drodze do Lukli
Miało być 5h wyszło ponad 8h… znowu dochodzimy w nocy.
Zanim wyszliśmy poszliśmy na naleśniki do lokalnej kucharki. Tomek odkrył to miejsce jeszcze przy wyjściu w góry. Napisy tylko nepalskie – pewnie zarezerwowane dla lokalnych smakoszy. Kobieta ma 28 lat i prowadzi lokalną jadalnię. W środku poza kuchnią i dwoma stołami jest łóżko i inne wyposażenie domu. Poza przyjmowaniem gości mieszka tam przez cały sezon od marca do grudnia z 5-letnią córką. Zostaliśmy obsłużeni ze śpiewem na ustach a na koniec pożegnani na drogę tradycyjnymi kataki – chustami zawiązanymi na szyi.
Ludzie
Spotykani na szlaku ludzie są bardzo mili. Jak witamy ich „Namaste” czyli Dzień dobry – od razu odpowiadają z uśmiechem. Tragarze, Szerpowie czy po prostu mieszkańcy widać, że cieszą się z turystów i w naturalny sposób chcą pomóc – obsłużyć.
Jest bardzo bezpiecznie. Rzeczy pozostawione w loggy w drodze do góry bez problemu czekały i mogliśmy je odebrać w drodze powrotnej (np. power bank).
07-11-2016 Lukla – miejscowość z lotniskiem.
Siedzimy w loggy, w której spaliśmy i czekamy na samolot. Nie wiemy o której i czy w ogóle wylecimy do Katmandu. Czekamy na telefon z lotniska … samoloty lądują i zaraz odlatują jeden za drugim…
Jest telefon… siedzimy na lotnisku i czekamy. Nie wiemy, o której i czy w ogóle wylecimy do Katmandu….
Jest check-in… siedzimy i czekamy. Nie wiemy o której i czy w ogóle wylecimy….
12:00 Siedzimy w samolocie… pilot ustawia silniki na najwyższą moc i rusza, prądy powietrza powodują odbicie samolotu na lewo, pilot kontruje w prawo, potem w lewo, potem w prawo coraz większymi kontrami, w końcu kończy się pas a my odrywamy się od pasa i lecimy do góry… uff – kolejny raz się udało. Czemu ta stewardesa taka wystraszona? To był ostatni lot, warunki nie pozwalają na kolejne wyloty.
Kolejne tysiące turystów chce zobaczyć Himalaje i bazę pod Everestem. Nie zmienimy tego – najwyższy szczyt jest jeden i nie jest zarezerwowany dla wybranych. Należy nam się wszystkim: Japończykom, Amerykanom, Europejczykom… a swoją droga spotkaliśmy bardzo dużo Polaków… wyraźnie jest ich dużo w porównaniu do innych narodowości z Europy.
Koniec pewnego etapu. Góry zostają na swoim miejscu a przed nami jeszcze kilka dni w Katmandu.
Katmandu
Ponownie klaksony i kurz…
Marzę o prysznicu i czystych ubraniach.
Poniedziałek, wtorek, środa…
Kocham Katmandu!
Okazuje się ze po dwóch tygodniach w górach Katmandu wydaje się całkiem inne…
Spędziłam cudowne trzy dni w mieście.
Ponieważ kilka dni temu było narodowe święto miasto przystrojone jest kolorowymi wstążkami i lampkami. Ale kolorowo.

Kurz i hałas jakoś przestał przeszkadzać. Odkryłam swoje ulubione miejsca z lokalnym jedzeniem: pierogarnie czyli pierożki momo, owocowe shaki, wrapy z kurczakiem, nocne jedzenie z wózków… smażone w głębokim chyba „tłuszczu”, świeże grzyby smakują wyśmienicie… tak samo jak kurczak, wołowina, parówki…
W ciągu dnia zakupy: herbaty, soli, szalów z wełny z jaków, ozdobnych poszewek i innych pamiątek.
Wieczorem knajpy z zaskakująco dobrą muzyką (Everest Irish Pub…)
To miasto trzeba zobaczyć i chwile nim pożyć…
09.11.2016 Środa
Jestem w drodze na lotnisko…
Minęły prawie 3 tygodnie… bardzo chcę wracać do domu, ale łza w oku się kręci, że to się kończy, ta beztroska i szaleństwo, góry i walka z samym sobą, egzotyka i odkrywanie Nepalu.
Nie wiem czy jeszcze tu wrócę, ale na pewno znów gdzieś wyjadę…
10.11.2016 Czwartek
W domu …
uff …
hmm …
Co ja tu robię???
…